Kto mi da skrzydła? Zwierzęce pogotowie ratunkowe
2012-10-30 13:29:56
Pierwsze karmienie o 5 rano, kolejne - dwie godziny później. Pustułki, myszołowy, błotniaki, młoda sowa i staruszek bocian, zaobrączkowany jeszcze w NRD. Najtrudniej uratować jerzyki, które jedzą i piją w locie. O pracy w lecznicy dla dzikich zwierząt opowiada Tomasz Grabiński, weterynarz i pracownik wrocławskiego zoo
fot. Joanna Dzikowska
W tym roku bociany odleciały do ciepłych krajów wcześniej niż zwykle - już w sierpniu. Kiedy kołowały nad polami w Kątnej, bociany Tomasza Grabińskiego też ćwiczyły. Rozpędzały się na kilkunastometrowym podwórku i próbowały odlecieć (kiedy jeden z nich wylądował w ogrodzie u miejscowego sklepikarza, parę miesięcy później mężczyzna został szczęśliwym tatą), ale zawsze wracały. Niektóre są jeszcze za młode, żeby bezpiecznie dolecieć do Afryki, innym przeszkadzają zwichnięte skrzydła. Kiedy stado ze zdrowymi bocianami opuściło wioskę, ptaki z lecznicy stały się osowiałe i przestały trenować. W tym roku w ośrodku rehabilitacyjnym w Kątnej pod Wrocławiem przezimuje siedem bocianów. Ptaki codziennie zjadają 4 kg świeżego mięsa.
- Pod koniec wakacji trafił do nas młody bocian z Opola, który wykluł się za późno, żeby odlecieć z rodzicami do ciepłych krajów - opowiada Tomasz Grabiński. - Jego matka wróciła z Afryki sama. Przez kilka tygodni czekała na partnera, ale kiedy samiec nie przyleciał, wpuściła do gniazda nowego bociana. Wtedy wrócił prawowity właściciel gniazda i zrobił awanturę. Przegonił obcego samca i zrzucił jego jaja. Niestety, pisklę, które wykluło się z nowych jaj, przyszło na świat się za późno, żeby nauczyć się latać.
Za rok większość z nich odleci, ale w lecznicy są też takie ptaki, które zostaną tu na zawsze. Jednym z nich jest bociania staruszka, zaobrączkowana jeszcze w NRD. Kiedy w 1992 roku wracała z ciepłych krajów, podczas lądowania uderzyła w słup energetyczny. Złamała skrzydło w takim miejscu, że trzeba było je amputować. Nadal jednak próbuje odlecieć, kiedy się czegoś wystraszy - wtedy się wywraca, bo bez jednego skrzydła traci równowagę.
Kiedyś bociany obrączkowano tuż nad nadgarstkiem, ale ornitologom trudno było spisać numery ptaka, który stał w wysokiej trawie.
- Od kilku lat obrączki są zakładane wyżej, nad bocianim kolanem - tłumaczy Tomasz. - Niestety, to, co jest wygodne dla naukowców, niekoniecznie służy ptakom. Bociany chłodzą nogi własnym kałem. Odchody dostają się pomiędzy goleń a plastikową obrączkę i ją zapychają. Na skórze tworzą się w tym miejscu odleżyny i rany, a nieleczonemu bocianowi grozi nawet śmierć.
Ptaki w kuźni
Tomasz Grabiński prowadzi ośrodek rehabilitacji dla dzikich zwierząt od trzech lat. Na początku lat 90. miał własną praktykę weterynaryjną, później dostał pracę we wrocławskim zoo. W 2008 roku trafił do Kątnej, 22 km od Wrocławia. Kupił działkę na terenie dawnego PGR, w miejscu, gdzie kiedyś była kuźnia. Wyremontował zniszczone budynki i założył tu gabinet weterynaryjny. W dawnym budynku kuźni znajduje się teraz sześć boksów dla chorych ptaków, w ogródku stoją kolejne. Przez jego lecznicę dla dzikich zwierząt przewinęło się kilka tysięcy ptaków, lisów i saren.
Za opiekę nad zwierzętami - dojazd do chorego bociana lub sarny, pokarm i ewentualne leczenie - płaci jednorazowo gmina według stawki ustalonej wspólnie z weterynarzem. W przypadku chronionych gatunków dodatkową pomoc finansową zapewnia wojewódzki konserwator przyrody.
Ale ta praca to pasja. Najtrudniej uratować młode jerzyki, jedne z najszybszych ptaków spotykanych w Europie. - To wyjątkowe zwierzęta. Większą część życia spędzają w locie, dlatego bardzo trudno je odchować. W powietrzu polują, piją krople padającego deszczu, a nawet śpią, szybując z wiatrem. Jeśli ptak będzie się chciał napić wody z kałuży, źle wymierzy odległość i upadnie, to sam już się nie podniesie. Trzeba je karmić ręcznie, czasem za pomocą sondy. Choćby jerzyk siedział w stosie robaków, nie będzie wiedział, co z nimi zrobić.
W lecznicy mieszkają też zadziorne pustułki, myszołowy, błotniaki i młoda sowa. Zwykle prowadzą nocny tryb życia, ale ten puszczyk musiał się nauczyć jeść w ciągu dnia. Dlaczego? Porzucony obiad kradły mu bociany, które długimi dziobami sięgały w najdalsze kąty woliery i wyciągały kawałki mięsa. Teraz puszczyk budzi się, gdy tylko usłyszy opiekuna, szybko zjada pokarm i dalej idzie spać.
- Zwierzęta nie dostają imion, żeby za bardzo się do nich nie przywiązać - mówi Dorota Jóskowiak, która pracuje w lecznicy. - Większość dzikich ptaków opuszcza ośrodek po kilkunastu dniach. Do lecznicy trafił w te wakacje bielik, który gdzieś się zatruł. Daliśmy mu lekarstwa i przenieśliśmy do woliery. Chociaż wydawał się bardzo osłabiony, to dwa dni później zniszczył metalową siatkę i uciekł.
Chodzi lisek koło drogi
Poza ptakami do ośrodka najczęściej trafiają sarny i lisy. Chociaż sarny są płochliwe, to kiedy zobaczą na drodze samochodowe światła, stają jak zamurowane. Dorota opowiada historię małżeństwa, które potrąciło młodego koziołka. Na szczęście, zwierzę nic sobie nie złamało, ale miało uszkodzone płuco. Kierowca zadzwonił do znajomego myśliwego, żeby pomógł. Dopiero po skończonej rozmowie zaczął się zastanawiać, na czym właściwie będzie polegała ta pomoc - podczas drugiej rozmowy okazało się, że myśliwy wcale nie ma zamiaru ratować sarny i chce tylko skrócić jej cierpienia. Małżeństwo nie chciało się na to zgodzić, zapakowało zwierzę do auta (cinquecento) i przywiozło do lecznicy, a sarnę udało się uratować. Często ludzie znajdują też małe sarenki na łąkach lub polach i zabierają je do domu, chociaż matka zwykle chowa się gdzieś w pobliżu. Jeśli zwierzę trafi do lecznicy w wieku kilku tygodni, nigdy już nie wróci na wolność, bo za bardzo przyzwyczaja się do zapachu psów i ludzi. Jest łatwym celem, dlatego większość uratowanych saren trafia na prywatne pastwiska.
- Często ludzie przynoszą też do nas małe liski - mówi Dorota. - Wiele osób myśli, że rude szczeniaki, które kręcą się w pobliżu polnej drogi, to małe pieski. Chociaż na początku wydają się kochane, to naszych dzikich lisów nie da się udomowić. Karmiłam kilkudniowe szczeniaki, a parę tygodni później lisy już mnie nie rozpoznawały. Nie mogliśmy ich wypuszczać, bo potem były nie do złapania - gryzły i drapały, kiedy ktoś podchodził za blisko.
Zanim będzie można wypuścić młodego lisa na wolność, trzeba go przyzwyczaić do jedzenia padliny i łapania małych zwierząt. Lisy w lecznicy polują na myszy, dostają też kilkudniowe mięso, żeby nauczyły się rozpoznawać zapach padliny. Na szczęście mają silny instynkt i szybko przyzwyczajają się do życia w lesie.
Paczka z pytonem
Najdziwniejszymi zwierzakami, jakie trafiły do lecznicy, były jenot (podobny do szopa pracza drapieżny ssak) oraz wąż królewski, czyli lancetogłów, który zwykle zamieszkuje Amerykę i Meksyk. Węża znaleziono w piaskownicy przy przedszkolu. Były wakacje, więc nikt mu nie przeszkadzał - zagrzebał się w ciepłym piasku i spał przez całe dnie. To niejedyny wąż, który trafił do ośrodka. Teraz mieszka tam m.in. pięcioletni pyton albinos, który ma 2,5 m długości. Właściciel chciał go wysłać normalną przesyłką pocztową z Przemyśla do Opola, ale kiedy wąż dotarł na miejsce, uciekł z paczki przy przeładunku na dworcu. W ośrodku rehabilitacji mieszka już w bardziej komfortowych warunkach - ma własne terrarium z podgrzewaną podłogą.
Teraz lecznica przygotowuje się na przyjęcie zimowych łabędzi. Trafiają tutaj głównie z dwóch powodów - część jest ofiarą wędkarzy (kiedy szukają pożywienia, mogą niechcący połknąć haczyk), inne to mieszkańcy miejskich stawów.
- Ludzie dokarmiają je przez całą jesień, więc ptaki nie odlatują - mówi Tomasz. - Kiedy robi się zbyt zimno na wycieczki do parku, osłabione głodem łabędzie przymarzają do tafli wody.
Właściciel lecznicy przypomina też, żeby dzikich ptaków nie karmić chlebem, którego nie trawią - jeśli chcemy pomóc im przetrwać zimę, możemy kupić na targowisku specjalne ziarno.
Joanna Dzikowska, Gazeta Wyborcza Wrocław